sobota, 31 sierpnia 2013

#4. The Fog (Mgła)



Dla wszystkich 11 obserwatorów.




            Z imprezy wróciłam cała roztrzęsiona. Starając się nie obudzić dziadków, po cichu otworzyłam drzwi i na palcach weszłam do swojego pokoju. Znów poczułam się bezpiecznie i  gdy tylko poziom adrenaliny zmalał, ogarnęło mnie zmęczenie. Nie chciało mi się już iść do łazienki aby się umyć, więc szybko przebrałam się w jakiś wygodny podkoszulek i położyłam się na łóżku otulając się ciepłą kołdrą. Od razu zasnęłam
            Przyśnił mi się dziwny sen. Stałam na polanie niedaleko lasu. Wyczuwałam zapach skoszonej trawy i dzikich kwiatów. Coś ciągło mnie do lasu a ja nie byłam w stanie się temu oprzeć. Wchodząc w głąb dziczy usłyszałam krzyki i zauważyłam palące się światło. Podążyłam w tamtą stronę. Szłam boso, trawa delikatnie łaskotała mnie w stopy i byłam ubrana w długą, białą suknię. Zorientowałam się, że nie jestem sama, obok mnie szły jeszcze cztery osoby. Obcy trzymali liny, które ciągnęły się w moją stronę. Z przerażeniem stwierdziłam, że jestem związana.
            Polana na którą zostałam wprowadzona miała kształt koła i była wypełniona ludźmi. Ubrani byli w lniane koszule, stare wydarte spodnie a w rękach trzymali pochodnie.
            "Co się tu dzieje" - chciałam powiedzieć, ale nie mogłam. Zostałam wepchnięta na kopiec ułożony z drewna i przywiązana do ogromnego sosnowego pala. Poczułam zapach świeżo ściętego drzewa. Po mojej lewej i prawej stronie również były podobne sterty, do których zostały przywiązane inne kobiety.
             - Za swoje czyny zostaniesz ukarana. Czy przyznajesz się do tego co zrobiłaś? - spytał niskim głosem mężczyzna. Mimowolnie spuściłam głowę.
             - Idź do diabła. Jestem niewinna - odpowiedziałam.
             - Twoja dusza zostanie uwolniona i dostąpi zbawienia - popatrzałam na mężczyznę. Ksiądz - "Nie dobrze" pomyślałam. Kapłan skinął głową na paru innych mężczyzn, którzy zaczęli podkładać ogień do stert. Zorientowałam się że stoję na stosie, wokół było słychać krzyki palących się kobiet.
             - Jestem niewinna, niewinna. Musicie mi uwierzyć. Proszę - krzyczałam a łzy spływały mi po policzkach. Chciałam żeby przestali, lecz nikt nic nie zrobił. Wszystkie stosy już płonęły.
            - Niech Bóg odpuści Ci twoje grzechy - wykrzyczał ksiądz robiąc przede mną znak krzyża. Ogień szybko zaczął pochłaniać stos i pal przy którym stałam. Jeszcze nigdy nie było mi tak gorąco. Ze zdumieniem zorientowałam dostrzegłam jednak, że ogień nie robi mi większej krzywdy. Mój szloch przemienił się w śmiech.
             - Głupcy, nie wiecie co robicie. Kiedyś wrócę i wtedy pożałujecie - wykrzyczałam i pochłonął mnie ogień.
              Obudziłam się z trudem łapiąc oddech. W pokoju było bardzo duszno.
             - Wstałaś już Res ? - powiedziała Lana wchodząc do pokoju - O matko wyglądasz strasznie.
             - Dzięki potrafisz podnieść na duchu - uśmiechnęłam się.
             - Co si się stało ?
             - Zły sen i w ogóle - odpowiedziałam.
             - Ogarnij się szybko, bo zaraz się spóźnimy.

 
*****
 
 
             Całe Widforest żyło już tajemniczym morderstwem. Po długiej kłótni z babcią, udało mi się ją przekonać aby pozwoliła mi  iść z Laną do szkoły na nogach. Powiedziała tylko żebym wróciła prosto do domu.
            Pod szkołą zgromadził się tłum ludzi. Udało mi się dostrzec Caroline i Emily, a po chwili podeszła do nas Naya.
            - Jakiś apel będzie czy coś? - spytałam.
            - Przed szkołą ?
            - Ludzie stoją wokół pomnika. Chodźcie zobaczymy co się stało - zaproponowała Lana i zaczęłyśmy się przeciskać między zgromadzonymi.
            Pomnik wyglądał normalnie, zdziwiły mnie tylko mokre ślady wokół niego. Podniosłam głowę do góry.
            - O cholera - zakryłam dłonią usta. Dziewczyny również spojrzały w górę.
            - To Ashley, jedna z cheerleader'ek - wyszeptała Em.
            - Nie żyje ? - spytała Lana. Naya przytaknęła - Byłą taka miła.
            - Proszę się rozejść - wyszli ze szkoły nauczyciel i dyrektor i  zaczęli rozganiać tłum - Nie ma tu czego oglądać. Szkoła jest dziś zamknięta, macie wrócić prosto do domu.
            - Chodźcie ze mną do sklepu - poprosiła Caroline, gdy rozchodzący tłum zrobił zamieszanie.
            - Chcesz teraz iść na zakupy ? - zdziwiłam się.
            - A myślisz, że gdy moi rodzice się o tym dowiedzą, to pozwolą mi samej chodzić po Wildforest? Tak już to widzę. Korzystam puki mogę.
            - Tak moi staruszkowie na miesiąc mnie chyba w pokoju zamkną - dodała Lana.
            - No dobra możemy iść - zgodziłam się - ale musimy to załatwić szybko, bo mam złe przeczucia i chcę wrócić już do domu.
            - Będziemy w domach za mniej niż godzinę - obiecała Caroline.
             Odwróciłyśmy się jeszcze raz w kierunku pomnika pod którym podjeżdżało już kilka radiowozów.
 
 
*****
 
 
 
             Wychodząc ze sklepu z torbami pełnymi ubrań zauważyłyśmy zmianę pogody. Nie świeciło już Słońce, które było teraz przykryte ciemnymi, zasłaniającymi całe niebo chmurami. Zaczął wiać wiatr. Caroline położyła torby na ławce i spojrzała na niebo.
           - Fajnie że była wyprzedaż. Już od dawna chciałam mieć tą sukienkę - wyciągnęłam skrawek czarnego materiału - ale nie miałam kasy a teraz mam dwie.
           - Nic tak nie poprawia nastroju jak zakupy - wtrąciła Em, która również kupiła ten sam model sukienki co ja.
           - Szkoda tylko, że nie wiedziałyśmy o tej wyprzedaży wcześniej - usiadłam na ławce - A macie jakieś wieści od Jaka ? - spytałam.
           - Nie, wiem tylko że leży w szpitalu, ale wszystko z nim już dobrze - odpowiedziała Lana.
           - Nawet nie chcę myśleć o tym co by było gdybyśmy nie poszły na tą imprezę.
           - Nie gadajmy już o tym. Zaraz zacznie padać, chodźmy może do domu - zaproponowała Em.
            Spojrzałam na niebo. Rzeczywiście, pogoda psuła się z każdą chwilą coraz bardziej i wzmagał się wiatr. Usłyszałam dzwoniący w mojej torbie telefon. To była moja babcia, więc odebrałam połączenie.
           - Tak babciu - odezwałam się.
           - Reese gdzie ty jesteś ? Nie powinnaś chodzić sama na dodatek w taką pogodę.
           - Byłam z dziewczynami na zakupach, bo szkoła dzisiaj jest zamknięta. Nie martw się już wracamy.
           - No dobrze tylko się pośpiesz bo prawdopodobnie będzie burza.
           - Dobrze zaraz będę - obiecałam i rozłączyłam się.
           - Dziwię się, że moi rodzice jeszcze nie dzwonili - Lana zerknęła na swój telefon.
           - No dobra mój dom - powiedziała Carol - Czas się pożegnać - dziewczyna przytuliła nas i zniknęła za drzwiami.
          - Em przyjdziecie dzisiaj pomóc mi z tym francuskim ? - zapytałam.
          - No jeśli uda nam się przekonać któregoś z rodziców żeby nam pozwolili, albo żeby nas podwieźli.
          - Dajcie znać jak będziecie wiedzieć.
          - Ok.
          - Myślę, że powinnyśmy sprawdzić jak czuje się Jake. W końcu to nie było zwykłe podtopienie, może coś pamięta. - wtrąciła Naya. Spojrzałyśmy na nią. Ta myśl od jakiegoś czasu siedziała w mojej głowie.
           - Mogę iść z tobą - zaproponowałam.
           - Nie wiem czy to dobry pomysł - Lana przystanęła - moi rodzice się wkurzą.
           - A ty Em ?
           - Dzięki Naya, ale nie przepadam za szpitalami. Odprowadzę Lanę, żeby się czuła bezpieczniej - Em szturchnęła łokciem moją przyjaciółkę.
           - No to idziemy we dwie - wzięłam Nayę pod ramię.
 
 
*****
 
 
 
            Droga do szpitala wiodła przez park w którym znajdowało się mnóstwo starych drzew. Miejsce wydawało mi się znajome, lecz nie pamiętam żebym tam kiedykolwiek była. Wychodząc z parku miałyśmy przed sobą budynek szpitalny.
            - Nienawidzę takich miejsc - szepnęłam do siebie i ruszyłam za Nayą do drzwi.
            Zaniosłyśmy kurtki do szatni i skierowałyśmy się w kierunku windy. Szybko wjechałyśmy na drugie piętro i odnalazłyśmy odpowiedni pokój. Zatrzymałyśmy się przed drzwiami.
             - Głupio mi tam tak wejść - powiedziałam.
             - Ta - przytaknęła Naya.
             - Jak zacznie nas wypytywać o imprezę to co zrobimy?
             - Nie wiem, uciekniemy - uśmiechnęła się moja towarzyszka i otworzyła drzwi.
              Pokój nie był duży, znajdowały się tam dwa krzesła, biały stolik i łóżko. Ściany były pomalowane na biało i ogólny wystrój był dość minimalistyczny. Pomieszczenie było dość przygnębiające. Nie wiem jak można pracować w takich warunkach i patrzeć na cierpienie innych ludzi. Moja mama też tak pracowała. W Szpitalu Klinicznym w Nowym Yorku, na oddziale kardiologicznym i kardiochirurgicznym. Często po szkole odwiedzałam ją gdy robiła obchód. Rozmawiałam też z jej pacjentami, którzy czekali na zabieg lub konsultacje. Słuchałam ich historii, niektóre z nich były bardzo poruszające.
              Pamiętam jedną, która szczególnie utkwiła mi w pamięci. Opowiedział mi ją 81 letni weteran wojenny. Jego opowieść zaczynała się kilka dni przed wyjazdem na wojnę do Europy. Poznał wtedy pewną dziewczynę, zakochali się w sobie i w dniu w którym musiał wyjechać, zaręczyli się. Będąc na wojnie pisali do siebie listy, lecz po jakimś czasie przestali. Po wojnie mężczyzna wrócił do Stanów i  znalazł dom swojej ukochanej. Niestety jej tam nie było, wyprowadziła się kilka miesięcy temu. Mężczyzna szukał narzeczonej przez 10 lat, bez przerwy i nigdy nie zwątpił w to że jej nie odnajdzie. Spotkali się całkiem przypadkiem w parku, siadając na tej samej ławce. Przez pierwsze dwadzieścia minut patrzyli się na siebie w milczeniu, bo później skoczyć sobie w objęcia. Okazało się, że kobieta również szukała ukochanego. Pobrali się tego samego dnia i  nigdy więcej się nie rozdzielili.
              Gdy mi to opowiadał strasznie się wzruszyłam. Powiedział mi również że te dziesięć lat poszukiwań, było najszczęśliwszymi w jego życiu. Gdy spytałam dlaczego, odpowiedział że każdy poranek rozpoczynał myślą, że właśnie tego dnia może odnaleźć swoją ukochaną.
              Pamiętam również dzień operacji tego mężczyzny, którego w krótkim czasie zaczęłam nazywać dziadkiem. Siedziałam wtedy z jego żoną, która odwiedzała go każdego dnia. Podczas operacji trzymałą mnie za rękę i modliła się, przekładając między palcami paciorki różańca, przez ponad trzy godziny. Operacja się udała. Z małżeństwem nadal utrzymywałam kontakt. Pojawili się też na pogrzebie moich rodziców. Śmieszne jak losy niektórych ludzi się ze sobą łączą.
             Łzy napłynęły mi do oczu.
             - Res co ci się stało ? - Naya wyrwała mnie z rozmyślań
             - Co? Nic, nic - otarłam szybko twarz.
             - Mogłam cię nie brać do tego szpitala.
             - Przestań - zmarszczyłam brwi - Przypomniała mi się po prostu pewna historia. Opowiem ci później. Róbmy to po co przyszłyśmy, bo moja babcia pewnie odchodzi od zmysłów.
            - Ok. - Jake zaczął się wiercić na łóżku i w końcu się obudził.
            - O, cieszę się że sam wstałeś i  nie musiałyśmy cię budzić - uśmiechnęłam się i przysunęłam krzesło pod łóżko.
           - A to wy - Jake uniósł głowę.
           - Niezłe powitanie dla kogoś kto wyciągnął cię z tego cholernego jeziora - przysunęła się Naya.
          - Tak, pamiętam. Leżałem ci na kolanach - obrócił głowę w moją stronę i wyszczerzył zęby.
          - No właśnie i ubrudziłeś mi całkiem ładne spodnie.
          - Jak się czujesz ? - spytała Naya.
          - Dobrze tylko głowa mnie boli.
          - Bo pewnie masz kaca.
          - Nawet nie pamiętam ile wypiłem. - odpowiedział.
          - Zapewne sporo, skoro wyszedłeś na spacer po jeziorze bez łodzi - oparłam głowę na ręce.
          - Nie byłem tam sam, szedłem tam z kimś, ale nie pamiętam z kim.
          - Co ty wygadujesz, byłeś zupełnie sam.
          - Nie Naya, ktoś mnie tam zaprowadził.
          - Nic więcej nie pamiętasz?
          - Niestety nie.
          - Koniec wizyt - rozległ się donośny głos pielęgniarki stojącej w drzwiach.
          - No tak, ale jeszcze tylko jedno pytanie - poprosiła Naya.
          - Koniec wizyt - głos pielęgniarki zabrzmiał ostrzej.
          - Okej już idziemy - wstałyśmy i zabrałyśmy nasze rzeczy - Zdrowiej szybko.
          - Dzięki za odwiedziny - odpowiedział Jake, gdy mijałyśmy w progu pielęgniarkę - Aha i pamiętam jeszcze, że nad jeziorem była mgła - wykrzyknął za nami.
           Wychodząc ze szpitala miałyśmy więcej pytań niż odpowiedzi, ale ważne że z Jakiem było wszystko w porządku.
 
 
*****
 
 
 
           - Gdzie ty byłaś tyle czasu ? - przekraczając próg usłyszałam głos babci.
           - Mówiłam już, z dziewczynami na zakupach. - podniosłam torby w górę.
           - Res, tak długo ? Powiedz prawdę - zrezygnowałam nie miałam sił wymyślać kłamstw, więc opowiedziałam prawdę.
          - I co z tym chłopakiem ?
          - Już wszystko dobrze. Pokazać ci co kupiłam ?
          - No pokaż - babcia poprawiła spódnicę i usiadła przy stole.
          - Byłą obniżka -75% ceny. - zaczęłam wykładać i pokazywać babci moje nowe rzeczy.
          - Cieszę się. Dzwonił pan Montgomery. Szkoła została zamknięta do końca tygodnia - poinformowała mnie babcia - Biedna Ashley. Od teraz nigdzie sama nie wychodzisz - spuściłam wzrok na ziemię. Wciąż miałam przed oczami przewieszone przez grzbiet wilka, przemoczone ciało dziewczyny. Właśnie przemoczone, stąd te mokre ślady na ziemi. Czemu zauważyłam to dopiero teraz ? Dlaczego była przemoczona ?
            - Myślałam jakiś czas i nawet nie zauważyłam, że moja babcia rozmawia przez telefon. Z rozmyślań wyrwał mnie dopiero jej głos.
            - Res do ciebie, to Caroline - oznajmiła. Przejęłam słuchawkę.
            - No co jest ? - spytałam.
            - Jeśli ci to nie przeszkadza to będziemy za 45 minut - usłyszałam w słuchawce melodyjny głos - Mój tata mnie podwiezie i zgarniemy dziewczyny.
           - Taka pogoda jest, że myślałam że nie przyjedziecie - odpowiedziałam.
           - Nie martw się, przecież sama sobie z francuskim nie poradzisz.
           - No dzięki - w słuchawce usłyszałam śmiech.
           - To do zobaczenia - powiedziała Carol.
           - Pa - odłożyłam słuchawkę - Babciu, dziewczyny dzisiaj do mnie przyjeżdżają.
           - To dobrze - usłyszałam w odpowiedzi.
           - A mogłabyś nam zrobić te dobre ciasteczka cytrynowe ?
           - Tak, bo przecież nie mam nic do roboty.
           - Kocham Cię - objęłam babcię i pobiegłam do pokoju przygotować się na spotkanie z przyjaciółkami.
 
 
*****
 
 
 
              - Boże, już myślałam że nie skończymy - westchnęłam odkładając podręcznik na półkę. Carol uśmiechnęła się do Em, Naya słuchała muzyki a Lana przeglądała moją szafę. Popatrzałam na okno. Padało coraz bardziej, ulicami płynęła już nawet mała rzeczka. Po chwili usłyszałam pierwszy grzmot i stukanie gradu o parapet. Niedługo później wyłączyło się światło.
             - Naya, poświeć bo nie wiem gdzie co jest - poprosiła Lana. Naya niechętnie wstała z łóżka.
             - Ale pogoda, takiej ulewy nie widziałam jeszcze nigdy i do tego grad.
             - Carol, twój tata po nas przyjedzie tak ? - spytała Em.
             - No właśnie nie wiem, mamy nowy samochód i tata nie chce go zniszczyć. - odpowiedziała.
             - Możecie nocować u mnie, babcia się zgodzi - zaproponowałam.
             - No nie wiem zadzwonię do domu najpierw - Carol wzięła telefon i rozpoczęła rozmowę - Nie muszę iść jutro do szkoły i tu będę bezpieczna, więc się zgodzili. - uśmiechnęła się. Reszta dziewczyn również zadzwoniła. Na szczęście wszyscy rodzice się zgodzili, mama Lany miała jakieś wątpliwości, ale do akcji wkroczyła moja babcia, która ją jakoś przekonała.
             - No to teraz trzeba wam znaleźć jakieś piżamki, ale najpierw pójdziemy po świece.
             Gdy byłyśmy już przebrane i miałyśmy przygotowane świece, babcia zaprowadziła nas do gościnnego pokoju, gdzie było więcej miejsca.
             - Tylko domu nie spalcie, dobrze zgaście te świece - pouczyła nas - nie chcę wieczorem biegać z dziadkiem z wiadrami i wiem, że wy też nie chcecie. - uśmiechnęłyśmy się.
             - Szkoda tylko, że nie ma TV ani radia i neta też.
             - Możemy pogadać Em - podałam pomysł.
             - O czym ? Znacie jakieś historie ?
             - Res, ty coś mówiłaś o historii, miałaś mi ją opowiedzieć - powiedziała Naya.
             - Ok, to jest taka bardzo romantyczna opowieść. Słyszałam ją od jednego z pacjentów mojej mamy. Był żołnierzem ...
             - No dobra nie gadaj, opowiadaj. Lubię romantyczne - uśmiechnęła się Emily, opierając się o ramię Carol i otulając się kocem.
             - Dobra, tylko nie przerywajcie - zaczęłam swoją opowieść. Dziewczyny słuchały w milczeniu a gdy skończyłam opowiadać, do oczu znów napłynęły mi łzy. Dziewczyny też wydawały się wzruszone.
              - Tyle lat szukać, ja nie wiem czy bym wytrzymała rok - westchnęła Emily.
              - No wiesz nie szukałabyś mnie ? - spytała Caroline z udawaną złością.
              - Oj tam. Opowiedz lepiej teraz coś straszniejszego.
              - Dobra, ale musimy usiąść wszystkie bliżej - posłuchałyśmy jej. Caroline zabrała telefon i oświetliła sobie drogę do okna. Za oknem roztaczał się widok na las, który był pogrążony we mgle.
              - Zaczniesz w końcu ?
              - Em, buduję nastrój - Carol oświetliła twarz telefonem - To było dawno, dawno temu. Jak zapewne wiecie w Ameryce działy się różne dziwne rzeczy, jak na przykład palenie czarownic. Większość z osób oskarżanych o czary to kobiety. Powodem ich oskarżeń była ich wiedza i chęć uniezależnienia się od mężczyzn, były mądrzejsze od nich. Nie wszystkie oczywiście parały się magią, lecz niektóre z nich, malutki procent, rzeczywiście to robił. Tak też było u nas. Gdy Wildforest było jeszcze małą osadą, mieszkała tu pewna młoda kobieta. Była kimś w rodzaju zielarki i znachorki do której przychodzili ludzie o rady. Wszystko działo się dobrze, ludzie zdrowieli i jej dziękowali, aż do pewnego dnia. Kiedyś odwiedził ją pewien mężczyzna, który skarżył się na ból brzucha. Dziewczyna podawała mu różne leki, lecz nic nie pomogło. Mężczyzna zmarł a dziewczyna została oskarżona o czary, przez jego żonę. Została osądzona i skazana na stos. Dziewczyna uparcie twierdziła, że jest niewinna tak też było podczas wykonywania wyroku. Została boso i w białej sukni, wprowadzona przez cztrech mężczyzn na polanę i wepchnięta na stos z sosnowym palem, który znajdował się w samum środku tej polany. Podpalono ją. I wtedy stało się co dziwnego. Podczas gdy inne kobiety wiły się w agonii ona stała i śmiała się kapłanowi w twarz. Była prawdziwą czarownicą, przeklnęła księdza i zapowiedziała swoje powtórne przyjście. Po czym strawił ją ogień a nad jej stosem uniosła się mgła. Kilka dni później ksiądz jak i mężczyźni, którzy podpalili jej stos, zmarli w niewyjaśnionych okolicznościach a na całe Wildforest spadła klęska głodu. Mówi się że jej duch powraca na ziemię gdy tylko na miejscu jej spalenia unosi się mgła. Jak teraz. - Caroline skończyła swoją opowieść i wyciągnęła palec w kierunku okna - Ale to tylko legenda, chociaż kto wie.
               - Powinnaś to gdzieś spisywać - zażartowała Lana.
               - Hahaha nie wiem skąd mi do głowy takie historyjki wpadają.
               - Najpierw jakieś bzdurne seriale o wampirach i wilkołakach oglądasz a potem ci się w głowie miesza - Emily przytuliła swoją dziewczynę.
               Dziewczyny zaczęły się śmiać, podczas gdy ja z przerażeniem stwierdziłam, że historyjka Caroline bardzo dobrze opisuje mój sen. Nie wiedziałam tylko dlaczego.
          
 
 
 
W rozdziale bardzo mało magii, właściwie 0 magii. Kolejne tajemnice i kolejne morderstwo. Jake ma amnezję po wypadkową i nic nie pamięta, a Caroline opowiada "wymyśloną" historię nie wiedząc że śniła się już Res. Biedne dziewczyny nie wiedzą jeszcze co je czeka.
 
Rozdział pisało mi się długo, ale bardzo dobrze. Dodaję z małym opóźnieniem. Ponieważ historyjkę Caroline zostawiłem na dzisiaj i nie mogłem jej wymyśleć.
 
Życzę miłego rozpoczęcia roku i do kolejnego rozdziału :)
 
 


         


1 komentarz:

  1. super rozdział. Zauważyłam kilka błędów w niektórych zdaniach, przez co niezbyt dobrze się je czytało. Poza tym OK.

    Zapraszam na nn do mnie.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy