Dla wszystkich 11 obserwatorów.
Z imprezy wróciłam cała roztrzęsiona. Starając się nie obudzić dziadków, po cichu otworzyłam drzwi i na palcach weszłam do swojego pokoju. Znów poczułam się bezpiecznie i gdy tylko poziom adrenaliny zmalał, ogarnęło mnie zmęczenie. Nie chciało mi się już iść do łazienki aby się umyć, więc szybko przebrałam się w jakiś wygodny podkoszulek i położyłam się na łóżku otulając się ciepłą kołdrą. Od razu zasnęłam
Przyśnił mi się dziwny sen. Stałam na polanie niedaleko lasu. Wyczuwałam zapach skoszonej trawy i dzikich kwiatów. Coś ciągło mnie do lasu a ja nie byłam w stanie się temu oprzeć. Wchodząc w głąb dziczy usłyszałam krzyki i zauważyłam palące się światło. Podążyłam w tamtą stronę. Szłam boso, trawa delikatnie łaskotała mnie w stopy i byłam ubrana w długą, białą suknię. Zorientowałam się, że nie jestem sama, obok mnie szły jeszcze cztery osoby. Obcy trzymali liny, które ciągnęły się w moją stronę. Z przerażeniem stwierdziłam, że jestem związana.
Polana na którą zostałam wprowadzona miała kształt koła i była wypełniona ludźmi. Ubrani byli w lniane koszule, stare wydarte spodnie a w rękach trzymali pochodnie.
"Co się tu dzieje" - chciałam powiedzieć, ale nie mogłam. Zostałam wepchnięta na kopiec ułożony z drewna i przywiązana do ogromnego sosnowego pala. Poczułam zapach świeżo ściętego drzewa. Po mojej lewej i prawej stronie również były podobne sterty, do których zostały przywiązane inne kobiety.
- Za swoje czyny zostaniesz ukarana. Czy przyznajesz się do tego co zrobiłaś? - spytał niskim głosem mężczyzna. Mimowolnie spuściłam głowę.
- Idź do diabła. Jestem niewinna - odpowiedziałam.
- Twoja dusza zostanie uwolniona i dostąpi zbawienia - popatrzałam na mężczyznę. Ksiądz - "Nie dobrze" pomyślałam. Kapłan skinął głową na paru innych mężczyzn, którzy zaczęli podkładać ogień do stert. Zorientowałam się że stoję na stosie, wokół było słychać krzyki palących się kobiet.
- Jestem niewinna, niewinna. Musicie mi uwierzyć. Proszę - krzyczałam a łzy spływały mi po policzkach. Chciałam żeby przestali, lecz nikt nic nie zrobił. Wszystkie stosy już płonęły.
- Niech Bóg odpuści Ci twoje grzechy - wykrzyczał ksiądz robiąc przede mną znak krzyża. Ogień szybko zaczął pochłaniać stos i pal przy którym stałam. Jeszcze nigdy nie było mi tak gorąco. Ze zdumieniem zorientowałam dostrzegłam jednak, że ogień nie robi mi większej krzywdy. Mój szloch przemienił się w śmiech.
- Głupcy, nie wiecie co robicie. Kiedyś wrócę i wtedy pożałujecie - wykrzyczałam i pochłonął mnie ogień.
Obudziłam się z trudem łapiąc oddech. W pokoju było bardzo duszno.
- Wstałaś już Res ? - powiedziała Lana wchodząc do pokoju - O matko wyglądasz strasznie.
- Dzięki potrafisz podnieść na duchu - uśmiechnęłam się.
- Co si się stało ?
- Zły sen i w ogóle - odpowiedziałam.
- Ogarnij się szybko, bo zaraz się spóźnimy.
*****
Całe Widforest żyło już tajemniczym morderstwem. Po długiej kłótni z babcią, udało mi się ją przekonać aby pozwoliła mi iść z Laną do szkoły na nogach. Powiedziała tylko żebym wróciła prosto do domu.
Pod szkołą zgromadził się tłum ludzi. Udało mi się dostrzec Caroline i Emily, a po chwili podeszła do nas Naya.
- Jakiś apel będzie czy coś? - spytałam.
- Przed szkołą ?
- Ludzie stoją wokół pomnika. Chodźcie zobaczymy co się stało - zaproponowała Lana i zaczęłyśmy się przeciskać między zgromadzonymi.
Pomnik wyglądał normalnie, zdziwiły mnie tylko mokre ślady wokół niego. Podniosłam głowę do góry.
- O cholera - zakryłam dłonią usta. Dziewczyny również spojrzały w górę.
- To Ashley, jedna z cheerleader'ek - wyszeptała Em.
- Nie żyje ? - spytała Lana. Naya przytaknęła - Byłą taka miła.
- Proszę się rozejść - wyszli ze szkoły nauczyciel i dyrektor i zaczęli rozganiać tłum - Nie ma tu czego oglądać. Szkoła jest dziś zamknięta, macie wrócić prosto do domu.
- Chodźcie ze mną do sklepu - poprosiła Caroline, gdy rozchodzący tłum zrobił zamieszanie.
- Chcesz teraz iść na zakupy ? - zdziwiłam się.
- A myślisz, że gdy moi rodzice się o tym dowiedzą, to pozwolą mi samej chodzić po Wildforest? Tak już to widzę. Korzystam puki mogę.
- Tak moi staruszkowie na miesiąc mnie chyba w pokoju zamkną - dodała Lana.
- No dobra możemy iść - zgodziłam się - ale musimy to załatwić szybko, bo mam złe przeczucia i chcę wrócić już do domu.
- Będziemy w domach za mniej niż godzinę - obiecała Caroline.
Odwróciłyśmy się jeszcze raz w kierunku pomnika pod którym podjeżdżało już kilka radiowozów.
*****
Wychodząc ze sklepu z torbami pełnymi ubrań zauważyłyśmy zmianę pogody. Nie świeciło już Słońce, które było teraz przykryte ciemnymi, zasłaniającymi całe niebo chmurami. Zaczął wiać wiatr. Caroline położyła torby na ławce i spojrzała na niebo.
- Fajnie że była wyprzedaż. Już od dawna chciałam mieć tą sukienkę - wyciągnęłam skrawek czarnego materiału - ale nie miałam kasy a teraz mam dwie.
- Nic tak nie poprawia nastroju jak zakupy - wtrąciła Em, która również kupiła ten sam model sukienki co ja.
- Szkoda tylko, że nie wiedziałyśmy o tej wyprzedaży wcześniej - usiadłam na ławce - A macie jakieś wieści od Jaka ? - spytałam.
- Nie, wiem tylko że leży w szpitalu, ale wszystko z nim już dobrze - odpowiedziała Lana.
- Nawet nie chcę myśleć o tym co by było gdybyśmy nie poszły na tą imprezę.
- Nie gadajmy już o tym. Zaraz zacznie padać, chodźmy może do domu - zaproponowała Em.
Spojrzałam na niebo. Rzeczywiście, pogoda psuła się z każdą chwilą coraz bardziej i wzmagał się wiatr. Usłyszałam dzwoniący w mojej torbie telefon. To była moja babcia, więc odebrałam połączenie.
- Tak babciu - odezwałam się.
- Reese gdzie ty jesteś ? Nie powinnaś chodzić sama na dodatek w taką pogodę.
- Byłam z dziewczynami na zakupach, bo szkoła dzisiaj jest zamknięta. Nie martw się już wracamy.
- No dobrze tylko się pośpiesz bo prawdopodobnie będzie burza.
- Dobrze zaraz będę - obiecałam i rozłączyłam się.
- Dziwię się, że moi rodzice jeszcze nie dzwonili - Lana zerknęła na swój telefon.
- No dobra mój dom - powiedziała Carol - Czas się pożegnać - dziewczyna przytuliła nas i zniknęła za drzwiami.
- Em przyjdziecie dzisiaj pomóc mi z tym francuskim ? - zapytałam.
- No jeśli uda nam się przekonać któregoś z rodziców żeby nam pozwolili, albo żeby nas podwieźli.
- Dajcie znać jak będziecie wiedzieć.
- Ok.
- Myślę, że powinnyśmy sprawdzić jak czuje się Jake. W końcu to nie było zwykłe podtopienie, może coś pamięta. - wtrąciła Naya. Spojrzałyśmy na nią. Ta myśl od jakiegoś czasu siedziała w mojej głowie.
- Mogę iść z tobą - zaproponowałam.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - Lana przystanęła - moi rodzice się wkurzą.
- A ty Em ?
- Dzięki Naya, ale nie przepadam za szpitalami. Odprowadzę Lanę, żeby się czuła bezpieczniej - Em szturchnęła łokciem moją przyjaciółkę.
- No to idziemy we dwie - wzięłam Nayę pod ramię.
*****
Droga do szpitala wiodła przez park w którym znajdowało się mnóstwo starych drzew. Miejsce wydawało mi się znajome, lecz nie pamiętam żebym tam kiedykolwiek była. Wychodząc z parku miałyśmy przed sobą budynek szpitalny.
- Nienawidzę takich miejsc - szepnęłam do siebie i ruszyłam za Nayą do drzwi.
Zaniosłyśmy kurtki do szatni i skierowałyśmy się w kierunku windy. Szybko wjechałyśmy na drugie piętro i odnalazłyśmy odpowiedni pokój. Zatrzymałyśmy się przed drzwiami.
- Głupio mi tam tak wejść - powiedziałam.
- Ta - przytaknęła Naya.
- Jak zacznie nas wypytywać o imprezę to co zrobimy?
- Nie wiem, uciekniemy - uśmiechnęła się moja towarzyszka i otworzyła drzwi.
Pokój nie był duży, znajdowały się tam dwa krzesła, biały stolik i łóżko. Ściany były pomalowane na biało i ogólny wystrój był dość minimalistyczny. Pomieszczenie było dość przygnębiające. Nie wiem jak można pracować w takich warunkach i patrzeć na cierpienie innych ludzi. Moja mama też tak pracowała. W Szpitalu Klinicznym w Nowym Yorku, na oddziale kardiologicznym i kardiochirurgicznym. Często po szkole odwiedzałam ją gdy robiła obchód. Rozmawiałam też z jej pacjentami, którzy czekali na zabieg lub konsultacje. Słuchałam ich historii, niektóre z nich były bardzo poruszające.
Pamiętam jedną, która szczególnie utkwiła mi w pamięci. Opowiedział mi ją 81 letni weteran wojenny. Jego opowieść zaczynała się kilka dni przed wyjazdem na wojnę do Europy. Poznał wtedy pewną dziewczynę, zakochali się w sobie i w dniu w którym musiał wyjechać, zaręczyli się. Będąc na wojnie pisali do siebie listy, lecz po jakimś czasie przestali. Po wojnie mężczyzna wrócił do Stanów i znalazł dom swojej ukochanej. Niestety jej tam nie było, wyprowadziła się kilka miesięcy temu. Mężczyzna szukał narzeczonej przez 10 lat, bez przerwy i nigdy nie zwątpił w to że jej nie odnajdzie. Spotkali się całkiem przypadkiem w parku, siadając na tej samej ławce. Przez pierwsze dwadzieścia minut patrzyli się na siebie w milczeniu, bo później skoczyć sobie w objęcia. Okazało się, że kobieta również szukała ukochanego. Pobrali się tego samego dnia i nigdy więcej się nie rozdzielili.
Gdy mi to opowiadał strasznie się wzruszyłam. Powiedział mi również że te dziesięć lat poszukiwań, było najszczęśliwszymi w jego życiu. Gdy spytałam dlaczego, odpowiedział że każdy poranek rozpoczynał myślą, że właśnie tego dnia może odnaleźć swoją ukochaną.
Pamiętam również dzień operacji tego mężczyzny, którego w krótkim czasie zaczęłam nazywać dziadkiem. Siedziałam wtedy z jego żoną, która odwiedzała go każdego dnia. Podczas operacji trzymałą mnie za rękę i modliła się, przekładając między palcami paciorki różańca, przez ponad trzy godziny. Operacja się udała. Z małżeństwem nadal utrzymywałam kontakt. Pojawili się też na pogrzebie moich rodziców. Śmieszne jak losy niektórych ludzi się ze sobą łączą.
Łzy napłynęły mi do oczu.
- Res co ci się stało ? - Naya wyrwała mnie z rozmyślań
- Co? Nic, nic - otarłam szybko twarz.
- Mogłam cię nie brać do tego szpitala.
- Przestań - zmarszczyłam brwi - Przypomniała mi się po prostu pewna historia. Opowiem ci później. Róbmy to po co przyszłyśmy, bo moja babcia pewnie odchodzi od zmysłów.
- Ok. - Jake zaczął się wiercić na łóżku i w końcu się obudził.
- O, cieszę się że sam wstałeś i nie musiałyśmy cię budzić - uśmiechnęłam się i przysunęłam krzesło pod łóżko.
- A to wy - Jake uniósł głowę.
- Niezłe powitanie dla kogoś kto wyciągnął cię z tego cholernego jeziora - przysunęła się Naya.
- Tak, pamiętam. Leżałem ci na kolanach - obrócił głowę w moją stronę i wyszczerzył zęby.
- No właśnie i ubrudziłeś mi całkiem ładne spodnie.
- Jak się czujesz ? - spytała Naya.
- Dobrze tylko głowa mnie boli.
- Bo pewnie masz kaca.
- Nawet nie pamiętam ile wypiłem. - odpowiedział.
- Zapewne sporo, skoro wyszedłeś na spacer po jeziorze bez łodzi - oparłam głowę na ręce.
- Nie byłem tam sam, szedłem tam z kimś, ale nie pamiętam z kim.
- Co ty wygadujesz, byłeś zupełnie sam.
- Nie Naya, ktoś mnie tam zaprowadził.
- Nic więcej nie pamiętasz?
- Niestety nie.
- Koniec wizyt - rozległ się donośny głos pielęgniarki stojącej w drzwiach.
- No tak, ale jeszcze tylko jedno pytanie - poprosiła Naya.
- Koniec wizyt - głos pielęgniarki zabrzmiał ostrzej.
- Okej już idziemy - wstałyśmy i zabrałyśmy nasze rzeczy - Zdrowiej szybko.
- Dzięki za odwiedziny - odpowiedział Jake, gdy mijałyśmy w progu pielęgniarkę - Aha i pamiętam jeszcze, że nad jeziorem była mgła - wykrzyknął za nami.
Wychodząc ze szpitala miałyśmy więcej pytań niż odpowiedzi, ale ważne że z Jakiem było wszystko w porządku.
*****
- Gdzie ty byłaś tyle czasu ? - przekraczając próg usłyszałam głos babci.
- Mówiłam już, z dziewczynami na zakupach. - podniosłam torby w górę.
- Res, tak długo ? Powiedz prawdę - zrezygnowałam nie miałam sił wymyślać kłamstw, więc opowiedziałam prawdę.
- I co z tym chłopakiem ?
- Już wszystko dobrze. Pokazać ci co kupiłam ?
- No pokaż - babcia poprawiła spódnicę i usiadła przy stole.
- Byłą obniżka -75% ceny. - zaczęłam wykładać i pokazywać babci moje nowe rzeczy.
- Cieszę się. Dzwonił pan Montgomery. Szkoła została zamknięta do końca tygodnia - poinformowała mnie babcia - Biedna Ashley. Od teraz nigdzie sama nie wychodzisz - spuściłam wzrok na ziemię. Wciąż miałam przed oczami przewieszone przez grzbiet wilka, przemoczone ciało dziewczyny. Właśnie przemoczone, stąd te mokre ślady na ziemi. Czemu zauważyłam to dopiero teraz ? Dlaczego była przemoczona ?
- Myślałam jakiś czas i nawet nie zauważyłam, że moja babcia rozmawia przez telefon. Z rozmyślań wyrwał mnie dopiero jej głos.
- Res do ciebie, to Caroline - oznajmiła. Przejęłam słuchawkę.
- No co jest ? - spytałam.
- Jeśli ci to nie przeszkadza to będziemy za 45 minut - usłyszałam w słuchawce melodyjny głos - Mój tata mnie podwiezie i zgarniemy dziewczyny.
- Taka pogoda jest, że myślałam że nie przyjedziecie - odpowiedziałam.
- Nie martw się, przecież sama sobie z francuskim nie poradzisz.
- No dzięki - w słuchawce usłyszałam śmiech.
- To do zobaczenia - powiedziała Carol.
- Pa - odłożyłam słuchawkę - Babciu, dziewczyny dzisiaj do mnie przyjeżdżają.
- To dobrze - usłyszałam w odpowiedzi.
- A mogłabyś nam zrobić te dobre ciasteczka cytrynowe ?
- Tak, bo przecież nie mam nic do roboty.
- Kocham Cię - objęłam babcię i pobiegłam do pokoju przygotować się na spotkanie z przyjaciółkami.
*****
- Boże, już myślałam że nie skończymy - westchnęłam odkładając podręcznik na półkę. Carol uśmiechnęła się do Em, Naya słuchała muzyki a Lana przeglądała moją szafę. Popatrzałam na okno. Padało coraz bardziej, ulicami płynęła już nawet mała rzeczka. Po chwili usłyszałam pierwszy grzmot i stukanie gradu o parapet. Niedługo później wyłączyło się światło.
- Naya, poświeć bo nie wiem gdzie co jest - poprosiła Lana. Naya niechętnie wstała z łóżka.
- Ale pogoda, takiej ulewy nie widziałam jeszcze nigdy i do tego grad.
- Carol, twój tata po nas przyjedzie tak ? - spytała Em.
- No właśnie nie wiem, mamy nowy samochód i tata nie chce go zniszczyć. - odpowiedziała.
- Możecie nocować u mnie, babcia się zgodzi - zaproponowałam.
- No nie wiem zadzwonię do domu najpierw - Carol wzięła telefon i rozpoczęła rozmowę - Nie muszę iść jutro do szkoły i tu będę bezpieczna, więc się zgodzili. - uśmiechnęła się. Reszta dziewczyn również zadzwoniła. Na szczęście wszyscy rodzice się zgodzili, mama Lany miała jakieś wątpliwości, ale do akcji wkroczyła moja babcia, która ją jakoś przekonała.
- No to teraz trzeba wam znaleźć jakieś piżamki, ale najpierw pójdziemy po świece.
Gdy byłyśmy już przebrane i miałyśmy przygotowane świece, babcia zaprowadziła nas do gościnnego pokoju, gdzie było więcej miejsca.
- Tylko domu nie spalcie, dobrze zgaście te świece - pouczyła nas - nie chcę wieczorem biegać z dziadkiem z wiadrami i wiem, że wy też nie chcecie. - uśmiechnęłyśmy się.
- Szkoda tylko, że nie ma TV ani radia i neta też.
- Możemy pogadać Em - podałam pomysł.
- O czym ? Znacie jakieś historie ?
- Res, ty coś mówiłaś o historii, miałaś mi ją opowiedzieć - powiedziała Naya.
- Ok, to jest taka bardzo romantyczna opowieść. Słyszałam ją od jednego z pacjentów mojej mamy. Był żołnierzem ...
- No dobra nie gadaj, opowiadaj. Lubię romantyczne - uśmiechnęła się Emily, opierając się o ramię Carol i otulając się kocem.
- Dobra, tylko nie przerywajcie - zaczęłam swoją opowieść. Dziewczyny słuchały w milczeniu a gdy skończyłam opowiadać, do oczu znów napłynęły mi łzy. Dziewczyny też wydawały się wzruszone.
- Tyle lat szukać, ja nie wiem czy bym wytrzymała rok - westchnęła Emily.
- No wiesz nie szukałabyś mnie ? - spytała Caroline z udawaną złością.
- Oj tam. Opowiedz lepiej teraz coś straszniejszego.
- Dobra, ale musimy usiąść wszystkie bliżej - posłuchałyśmy jej. Caroline zabrała telefon i oświetliła sobie drogę do okna. Za oknem roztaczał się widok na las, który był pogrążony we mgle.
- Zaczniesz w końcu ?
- Em, buduję nastrój - Carol oświetliła twarz telefonem - To było dawno, dawno temu. Jak zapewne wiecie w Ameryce działy się różne dziwne rzeczy, jak na przykład palenie czarownic. Większość z osób oskarżanych o czary to kobiety. Powodem ich oskarżeń była ich wiedza i chęć uniezależnienia się od mężczyzn, były mądrzejsze od nich. Nie wszystkie oczywiście parały się magią, lecz niektóre z nich, malutki procent, rzeczywiście to robił. Tak też było u nas. Gdy Wildforest było jeszcze małą osadą, mieszkała tu pewna młoda kobieta. Była kimś w rodzaju zielarki i znachorki do której przychodzili ludzie o rady. Wszystko działo się dobrze, ludzie zdrowieli i jej dziękowali, aż do pewnego dnia. Kiedyś odwiedził ją pewien mężczyzna, który skarżył się na ból brzucha. Dziewczyna podawała mu różne leki, lecz nic nie pomogło. Mężczyzna zmarł a dziewczyna została oskarżona o czary, przez jego żonę. Została osądzona i skazana na stos. Dziewczyna uparcie twierdziła, że jest niewinna tak też było podczas wykonywania wyroku. Została boso i w białej sukni, wprowadzona przez cztrech mężczyzn na polanę i wepchnięta na stos z sosnowym palem, który znajdował się w samum środku tej polany. Podpalono ją. I wtedy stało się co dziwnego. Podczas gdy inne kobiety wiły się w agonii ona stała i śmiała się kapłanowi w twarz. Była prawdziwą czarownicą, przeklnęła księdza i zapowiedziała swoje powtórne przyjście. Po czym strawił ją ogień a nad jej stosem uniosła się mgła. Kilka dni później ksiądz jak i mężczyźni, którzy podpalili jej stos, zmarli w niewyjaśnionych okolicznościach a na całe Wildforest spadła klęska głodu. Mówi się że jej duch powraca na ziemię gdy tylko na miejscu jej spalenia unosi się mgła. Jak teraz. - Caroline skończyła swoją opowieść i wyciągnęła palec w kierunku okna - Ale to tylko legenda, chociaż kto wie.
- Powinnaś to gdzieś spisywać - zażartowała Lana.
- Hahaha nie wiem skąd mi do głowy takie historyjki wpadają.
- Najpierw jakieś bzdurne seriale o wampirach i wilkołakach oglądasz a potem ci się w głowie miesza - Emily przytuliła swoją dziewczynę.
Dziewczyny zaczęły się śmiać, podczas gdy ja z przerażeniem stwierdziłam, że historyjka Caroline bardzo dobrze opisuje mój sen. Nie wiedziałam tylko dlaczego.
W rozdziale bardzo mało magii, właściwie 0 magii. Kolejne tajemnice i kolejne morderstwo. Jake ma amnezję po wypadkową i nic nie pamięta, a Caroline opowiada "wymyśloną" historię nie wiedząc że śniła się już Res. Biedne dziewczyny nie wiedzą jeszcze co je czeka.
Rozdział pisało mi się długo, ale bardzo dobrze. Dodaję z małym opóźnieniem. Ponieważ historyjkę Caroline zostawiłem na dzisiaj i nie mogłem jej wymyśleć.
Życzę miłego rozpoczęcia roku i do kolejnego rozdziału :)